Ośrodek Postulatorski Chrystusowców
ks. Paweł Kontny

ks. Paweł Kontny

(1910-1945)
chrystusowiec;
zginął w Lędzinach,
stając w obronie cnoty czystości kobiet

Książka

Nad zatoką Fińską.


- Tartu! zawołał konduktor, przechodząc korytarzem obok przedziału. Pasażerowie wysiadali pośpiesznie, nowi zaś cisnęli się z peronu do wnętrza wagonów. Ks. Paweł podniósł swe powieki. Noc, zmęczenie długą podróżą, rytmiczny ruch wagonu i stuk kół ukołysały go drzemką. Wyjrzał przez drzwi na wpół otwarte. Latarnie oświetlały budynek stacyjny i peron, po którym przebiegali zmęczeni urzędnicy kolejowi. Kilku spóźnionych podróżnych biegło w stronę pociągu pośpiesznie. Miasta nie widział. Czarna masa nocy wchłonęła je. Czuło się, że leży w pobliżu zaczajone, że oddycha ciężko wyziewami ulic, błyskając przez sen oczyma oświetlonych z rzadka okien.

Dorpat. Ks. Paweł wiedział tylko, że to miasto jest centrum-kulturalnym Estonii, że posiada uniwersytet i że leży nad rzeka Embach. Na tym prawie kończyły się jego geograficzne wiadomości co do Dorpatu.

Minął już Kowno, łotewską Rygę, Wałk. - O której godzinie jutro odprawi Mszę św.? Planował, obliczał czas. I znów - nim się spostrzegł - miarowa rytmika kół pogrążyła go w nirwanę snu.

Świt, co w twarzach, śpiących jeszcze podróżnych odkrywał siną bladość zmęczenia, ks. Pawła zastał z brewiarzem w ręku.

„...Benedicite sol et luna, Domino; benedicite stellae coeli, Domino.
...Benedicite lux et tenebrae, Domino; benedicite fulgura et nubes Domino.
...Benedicite montes et colles, Domino”, - drobnym szelestem szklanych paciorków sypały się nad brewiarzowymi kartkami uwielbiające słowa psalmu.

Z resztkami mroku, wsiąkającego między pnie drzew przydrożnych lasów, z jasnością dnia, rozlewającą się blaskiem słonecznym w przestworzach, łączył ks. Paweł swój hymn podziwu i czci dla Stwórcy niebios i ziemi.

Mijali lasy, pola i znów pola, lasy, podmokłe łąki, trzęsawiska, bagna porosłe sitowiem, monotonne obszary nieużytków mchami zielone, srebrzące się plamami jezior i rozlewisk.

Czasem teren rozfalował się nagle niespokojnością form, spiętrzył wzniesieniem pełen barwnego wyrazu, szafirowym wężem rzeki podkreślony. Samotne osady, otoczone wieńcem drzew, wsie, rozrzucone z rzadka, dziwiły wzrok obcokrajowca spadzistością swych długich dachów, krytych często słomą, a nawet sitowiem w okolicach bagien i jezior.

Na tallińskim dworcu wszedł ks. Paweł w tłum ludzi niewysokich, szczupłych, o szarych przeważnie oczach i jasnych włosach. Mówili językiem miękim, dźwięcznym, lecz uszy przybysza nie chwytały bogactwa jego form. Nie było go. Mile za to pociągała ku sobie kultura ludzi tego małego państewka.

Estonia. Ks. Paweł obserwował ich bacznie. Przybył tu dla pracy wśród wychodźców-Polaków. Ale jego misjonarski duch płonął pragnieniem zdobycia dla prawdziwej wiary i tubylców, skostniałych duchowo w zimnym luteraniźmie. Domyślał się - patrząc na nich - jacy będą, gdy on spróbuje zbliżyć się do nich z jasnym Bożym słowem...

- Czy zechcą być posłuszni Bożemu wezwaniu? Przenikał te dusze, chcąc - w młodzieńczej -gorliwości i wierze - jednym spojrzeniem swym zapładniać owe serca Chrystusową łaską, nawracać je, pociągać prawdą do Niego. Ale w twarzach tych odnalazł tylko powierzchowność, graniczącą z bezmyślnością. Darmo szukał w tłumie, mijającym go, spojrzenia katolika, z którym by się mógł zrozumieć. Może żaden - z nielicznych katolików - w tym właśnie czasie nie przechodził drogą, którą szedł ks. Paweł do biskupiego mieszkania. Ale księdzu Pawłowi zrobiło się naraz samotnie i smutno w tym obcym, protestanckim kraju, pod zachmurzonym niebem.

Zamajaczył mu się rodzinny Śląsk...

Puszcza pszczyńska szumiąca mięką, zieloną pieśń gałęzi swych wiekowych drzew... ciche drogi pod lipami, przy których chylą się kapliczki pochylone, sędziwe, omszałe - murowane z kamienia polnego... Kapliczki, z których wnęk patrzą oczy Matki Bożej Bolesnej, ocienione wiązanką świeżych, lub zeschłych już kwiatów, zatkniętych tu ręką dziecka.

Daleki, rodzinny Śląsk...

Ks. arcybiskup Profittlich, jezuita - narodowości niemieckiej, lecz wielki i szczery przyjaciel Polaków - wielki też i pokorny, miłośnik Chrystusowych spraw, przyjął nowoprzybyłego księdza-Polaka z wylaniem serdeczności.

Informował go, pouczał dobrą polszczyzną - o stosunkach w kraju, warunkach i możliwościach pracy. Potem błogosławił na działalność Kiwioli, dokąd z Tallina udał się ks. Paweł.

W Kiwioli, robotniczej osadzie polskiej, położonej w powiecie Rakvere, a oddalonej o 100 km od stolicy, ks. Paweł oddał się swej najpierwszej misyjnej pracy przy kościółku postawionym tamże przez ks. Ruta, Chrystusowca, który przeniósł się ze swą kapłańską działalnością do Rakvere. Wszystkie zatem obowiązki duszpasterskie w Kivioli spoczęły ciężarem swej odpowiedzialności na księdzu Pawle. Zabrał się też do nich z całą gorliwością i zapałem młodego, z bezgranicznym oddaniem Chrystusowca, z dokładnością właściwą jego śląskiej naturze.

Był w jednej osobie kościelnym, zakrystianem i księdzem. Sprzątał kościół - zamiatał, okurzał, mył, szorował. - Dzwonił na Mszę św., ołtarz ozdabiał kwiatami, naprawiał bieliznę kościelną. Sam też sobie gotował i prał.

Prócz Mszy św., niedzielnych kazań i nieszporów, spowiedzi i wszelkiej pracy związanej z duszpasterstwem - prowadził stowarzyszenie ministrantów, organizował procesje i wnikał w każdy szczegół życia powierzonych mu wiernych.

Zapracowany, nie mając nikogo, ktoby mu w czymkolwiek dopomógł, lub wyręczył, był jednocześnie wszędzie - wśród swych „parafian” - obecnym. Znały go izby robotnicze, gdzie szedł, szukając chorych, biednych lub zbłąkanych, co zeszli w życiu z bożych ścieżek na bezdroża. Ks. Paweł był ubogim zakonnikiem, nic prawie - prócz rzeczy niezbędnych każdemu żyjącemu człowiekowi - nie posiadał. Ale i to, co posiadał, oddawał najbiedniejszym. Pieniądze, które mu czasem przynoszono na Mszę św., nie leżały długo w jego kieszeni. Zawsze ich brakło do obdzielenia wszystkich spotykanych w drodze ubogich i potrzebujących.

On nie zakładał sobie na ziemi trwałych fundamentów, które rozkrusza trzask bomby. Nie gromadził skarbów, które - jak mówi Ewangelia - psuje mól i rdza. Przechodniem był. Podróżnym. Nie chciał obciążać się nawet portfelem, by zachować lekkość kroku w biegu do Boga. Przecież był sportowcem, osiągającym nieraz zwycięstwa. I na tym wyścigu po torze świętości pragnął uwieńczenia pierwszeństwem.

Ks. Paweł, w swym zakonnym życiu, zdążył już poznać wszystkie skróty dróg, „tajemne przejścia”, proste ścieżki - nie przez wszystkich wydeptane - wiodące na przełaj ku Panu.

Wiedział, że jedną z tych skróconych dróżynek to wyzbywanie się, odmawianie sobie wszystkiego - z myślą o Jezusie - na rzecz innych. Dawał więc, dawał naokół, nie pragnąc dla siebie niczego, nie sięgając po nic z tych rzeczy, co normalnie jest przedmiotem pożądań i zabiegów ludzi.

- Czy to go nic nie kosztowało? Nie wiadomo. Prawdopodobnie tak. Bo nie dochodzi się do żadnych zdobyczy bez wysiłku. Każda niemal cnota żąda ofiary i ponoszenia jej konsekwencji. Konsekwencja zaś to w większym, lub mniejszym stopniu... cierpienie.

Bujna, szeroka, barwna natura ks. Pawła, potrzebująca odpowiedniej przestrzeni i warunków dla swego życia, rozrostu i zużytkowania energii, odpowiednich ram, aby zabłysnąć wszystkimi swymi wartościami - ograniczając się, zacieśniając w wyrzeczeniu i rezygnacji - cierpiała. Za to duch wybiegał wzwyż.

Jak roślina obwiedziona stożkiem drucianej siatki, obcinana sekatorem od dolnych jej pędów, całą energię swą zużywa na wzrost ku górze - tak dusza Pawła odzierana z ziemskich blasków, wyzbyta i ogołocona z barw - wyrastała spiesznie nagim pędem w niebo. Dojrzewała u swego szczytu, jak kłos. Dojrzewała sercem w pragnieniu, w umiłowaniu idei ofiary, w samotności umysłu... w myśli wypłukanej z marzeń połyskliwych, z dziedzin osobistej wyłączności...

Ukrzyżowanie. Kiedy w upale, lub w deszczu zmiennego klimatu oceaniczno kontynentalnego Estonii - ks. Paweł spieszył do chorego z Komunią św., czy niosąc swoje - nieraz ostatnie - zapasy zdumiewająco ubogiej spiżarni. Gdy był tak bardzo, bardzo zmęczony, że chciałby rozciągnąć się w trawie przy drodze, a mimo to szedł... Gdy przestępował próg kogoś niechętnego mu, o przekonaniach wrogich Kościołowi... Gdy musiał się przełamać, by przejść ten próg - nieproszony, niepożądany - i wejść i dać serce w dobroci, w służebnictwie, błogosławieństwie modlitewnych słów - wówczas ks. Paweł był męczennikiem swego kapłańskiego obowiązku.

Męczeństwo, którego nikt nie dostrzega, bo nie domyśla się, nie podejrzewa nawet, że to łamie, unicestwia, boli.

Zapomina się często, że ksiądz jest również człowiekiem, a nie automatem zmechanizowanym w formułkach, opatentowanym firmą Kościoła, fabrykującym - jak na powielaczu - niepoliczone egzemplarze religijnych wystąpień, kazań, morałów - nieprzeżytych, nieprzemyślanych.

Sądzi się nieraz, że ksiądz mówi, poucza, bo musi, bo sam się wyuczył tego jednostronnie, bezkrytycznie. Bo mu każą z góry, bo z tego żyje. Z urzędu. Bo wypada, żeby tak mówił. Sądzi się też, że słuchanie spowiedzi i nauczanie bez końca w konfesjonale to... przyjemne spędzanie czasu!

- W niewygodnej, zdrętwiałej pozie, w zaduchu nieraz, słuchając najobrzydliwszych obrzydliwości grzechu! -

A to - umieranie. Wysączanie ze siebie kroplę po kropli serca krwi. Jak na krzyżu w Wielki Piątek. Wyżyłowanie się ostateczne. Wyjście ze siebie, unicestwienie. Przebaczanie bez końca, nieraz wbrew słuszności i sprawiedliwości. Zadawanie sobie gwałtu przy każdym słowie. Rozdawanie się duchowe tym, którzy na to nie zasłużyli. Rozmienianie banknotu swej indywidualności, swej kosztownej jaźni na drobną monetę dla wszystkich - za darmo. Heroiczne kochanie wszystkich, gdy wartych tego jest nie wielu.

Ksiądz jest człowiekiem - nie nakręconym mechanizmem, bezduszną propagandą Kościoła. I to człowiekiem szczególnie wysubtelnionym przez wysoką kulturę duchowa, przez ciągłą introspekcję i analizę wewnętrzną, przez ślub czystości w zakonie i nieustanne napięte naprostowywanie swego umysłu na sposób Boży. To życie w świecie nadziemskich uczuć wydelikaca jego wrażliwość, smak, intuicję. - Zwłaszcza w zakonach, gdzie ideał Chrystusowy realizuje się w duszach najdosłowniej. - Stad każda zakonnica i zakonnik - rzec można prawie bez przesady - z podwójną wrażliwością reaguje wewnętrznie, uczuciowo na to, co ich dotyka z zewnątrz w formie przykrości, czy zniewagi.

Ks. Paweł rychło poznał smak gorzkiego kielicha kapłaństwa. Aż do dna. W krótkim czasie doświadczył wiele. Resztę - wyczuł. Lecz, mimo to, ręce mu nie opadły. Pracował w winnicy Pańskiej, jak dobry robotnik. Od świtu do nocy. Bez spoczynku, bez odetchnienia. Pracował nie za zapłatę ludzkiej wdzięczności, czy pochwały - tej nie znosił - lecz z miłości ku Temu, który go posłał na Swoją niwę.

Usuwał się ciągle w cień - o ile to możliwe w kapłańskim życiu - tak, że jedno tylko mogły o nim powiedzieć, pracujące tamże Siostry Misjonarki św. Rodziny z Polski, M. Maria Chrzanowska i S. Aniela Olszewska: „Był cichy, skromny, pokorny”. Ta postawa pokory dawała mu pozór nieśmiałości, przechodzącej w niepozorność.

Pokochał wkrótce maleńki kościółek kiviolski, oprzędzony siecią jego wysileń, trosk i starania.

Tymczasem nastały białe noce, podczas których nie chciało się kłaść na spoczynek, lecz siedzieć - choćby całą noc - przy otwartym oknie i patrzeć, słuchać, myśleć. Kwiaty prawie nie zwierały swych kielichów, trwając jakby w letargu, z otwartymi oczami. Zaledwie parę godzin w półśnie odpoczywały.

W końcu lipca i przez cały prawie sierpień padały deszcze. Czasem zaś zaciągało się niebo chmurami na parę dni.

Ta wilgoć, deszczowe kałuże, błota, utrudniały duszpasterską pracę ks. Pawła, który nadawał jej dalsze zasięgi, wymykające się poza obręb kościoła.

Aż 1 września 1939 r. uderzyła, jak obuchem po głowie, straszna wieść. Wojna! Zaskoczyła tak nagle, jak śmierć na równej szosie pod kołami samochodu. Wpiła się w przerażony mózg, jak kula skądś zabłąkana.

Opadły ludziom ręce zajęte przy warsztatach pracy. Myśl twórczych umysłów zdrętwiała. Osunęły się w przepaść nieistnienia wszystkie plany - wszystkich. W jednej godzinie poznało się nicość tego, około czego zabiegało dziesiątki lat. Wszystko gromadzone, ciułane, strzeżone zazdrośnie, skąpione ubogiemu, odpędzanemu od drzwi - nagle, w tej jednej godzinie straciło swą wartość, celowość, sens. Jeden gorący podmuch bomby roznosił bez śladu, rozbijał na pył mienie ludzkie zdobywane latami.

Żyło się chwilą. Niepewność zaś była aktualnością chwili. Świat stał się naraz za ciasny, bo nie było gdzie się skryć.

Przygnębienie zmiażdżyło ludzi wpierw nim ich zmiażdżyć osuwający się pod ciosem bomby schronu strop.

Ks. Paweł nasłuchiwał wieści z Polski. A każda kłuła go, jak nożem w serce. Tragedia Ojczyzny przytłoczyła, przywaliła ciężarem swego krzyżowego drzewca jego wrażliwą duszę. Zrozumiał, że nie potrafi, żyć i pracować w spokoju tu, podczas gdy tam, na południowym zachodzie, ona matka-ojczyzna kona... gdy obowiązkiem jego być w tej chwili przy niej.

Czuł, że musi tam iść - spieszyć - biec, by cierpieć wraz z nią, dla niej pracować, za nią nawet - jeśli zajdzie potrzeba - przelewać swoją krew. W tym czasie przyszła propozycja wyjazdu do Finlandii. Roztaczano przed nim kuszącą, perspektywę spokoju nad pięknem szafirowych jezior.

Lecz ks. Paweł już widział siebie - w wyobraźni - maszerującego w szeregach polskich żołnierzy. Wraz z nimi - na front, pod kule... by pocieszać, błogosławić, rozgrzeszać... zamykać oczy konającym, opatrywać krwawiące rany...

Chrystusowiec-żołnierz niosący Chrystusa żołnierzowi.

Tak. Chce być kapelanem Polskich Wojsk. Po to jedynie wraca do Ojczyzny.

Drukuj cofnij odsłon: 4260 aktualizowano: 2011-12-31 17:02 Do góry

projektowanie stron www szczecin, design, strony dla parafii

OŚRODEK POSTULATORSKI TOWARZYSTWA CHRYSTUSOWEGO

ul. Panny Marii 4, 60-962 Poznań, tel. (61) 64 72 100, 2024 © Wszelkie Prawa Zastrzeżone