ks. Czesław Kamiński TChr

O. Ignacy Posadzy w czasie drugiej wojny światowej.


 

Trudno by było pisać o O. Ignacym bez nawiązywania do Towarzystwa. To złączenie było tak wielkie, że często historia Towarzystwa będzie historią O. Ignacego, a życie jego historią Towarzystwa.

Sytuacja członków Towarzystwa z wybuchem wojny była wyjątkowo trudna. Towarzystwo było u początku istnienia i jeszcze stale w trakcie formacji. Liczba członków była nieproporcjonalna do liczby wychowawców. Inna trudność pochodziła stąd, że Towarzystwo posiadało domy wyłącznie na terenach tzw. Kraju Warty (Warthegau), który został natychmiast włączony do Rzeszy, a w konsekwencji wszystkie domy formacyjne i inne zostały przez okupantów zlikwidowane. To dotyczyło wszystkich członków Towarzystwa, którzy na skutek wojny w ciągu kilku dni stracili dach nad głową i oparcie o dom zakonny. Dotknęło to jednak szczególnie O. Ignacego, bo przekreśliło całą jego siedmioletnią pracę, zniszczyło owoc tej pracy i spowodowało rozproszenie wszystkich członków Towarzystwa. On sam był szczególnie narażony na pozbawienie wolności tak ze strony naszych sąsiadów z zachodu jak i ze wschodu. I jednym i drugim bardzo się narażał. U jednych i drugich Towarzystwo i jego akcja apostolska była na cenzurowanym. W dniu 17.04.1939 r. O. Ignacy brał udział w Zakrzewie w pogrzebie ks. Domańskiego, prezesa Związku Polaków w Niemczech. Tam właśnie na pogrzebie mimo zakazu używania języka polskiego wydanym przez gestapo, zaintonował pod koniec pogrzebu "Serdeczna Matko", co wszyscy uczestnicy pogrzebu podchwycili. Miał z tego powodu sporo nieprzyjemności ze strony gestapo i już jego nazwisko znalazło się w ich aktach. Potulice były położone blisko Bydgoszczy, to miasto było przez Niemców znienawidzone ze względu na tzw. "krwawą niedzielę". Stąd też O. Ignacy wraz z innymi przedstawicielami inteligencji z tego terenu znalazł się na liście poszukiwanych. W aktach gestapo, w związku z badaniami działalności kard. A. Hlonda, prymasa Polski i jego stosunku do Niemiec, jest też wymienione Towarzystwo i jego Przełożony Generalny, jako wrogowie III Rzeszy. Niemniej naraził się także naszym sąsiadom ze wschodu. Drukowane w Przewodniku Katolickim jego sprawozdania z podróży przez Związek Radziecki a potem wydana książka "Przez tajemniczy Wschód" - są nadal na indeksie książek zakazanych przez władze. Kiedy Towarzystwo powstawało, ówczesna prasa prokomunistyczna alarmowała swoich czytelników o nowym zagrożeniu. W Potulicach powstała nowa wylęgarnia bakterii watykańskich. Ponadto Pius XI po zlikwidowaniu w Lublinie Papieskiego Instytutu Wschodniego, jego zadania przelał na Towarzystwo.

Jak widać z wymienionych faktów, O. Ignacy z chwilą wybuchu wojny poczuł się zagrożony przez okupanta z zachodu, a kiedy 17.09.1939 r. wojska Związku Radzieckiego wkroczyły w granice Polski doszło nowe zagrożenie tym razem ze wschodu. Tak znalazł się między młotem a kowadłem. Wpaść w ręce jednych czy drugich znaczyło jedno - śmierć. Opatrzność Boża jednak czuwała i nic dopuściła, by ten któremu powierzyła specjalne zadanie w Kościele odszedł przed spełnieniem tego zadania. Niemniej świadomość zagrożenia i stawka o życie narzucała jego działalności ograniczenia i konieczność stosowania środków ostrożności.

O. Ignacy, jak wszyscy z b. zaboru pruskiego mówili, że znają Niemców, zapominali jednak, że między Niemcami a hitlerowcami była ogromna różnica. Kiedy na terenie Poznania w 1939 r. rozpoczęły się egzekucje, kiedy członków Towarzystwa przebywających w Potulicach pozbawiono wolności i niektórych zesłano do obozów koncentracyjnych, wszystkim otwierały się oczy na okrucieństwa niemieckie. O. Ignacy w pierwszym etapie ukrywa się w Poznaniu u swojego przyjaciela ks. Nikodema Cieszyńskiego. Wnet jednak zrozumiał, że jego przyjaciel jest mało ostrożny i zbyt lekkomyślnie naraża swoją wolność. Opuścił więc jego mieszkanie i przeniósł się blisko Fary na ulicę Klasztorną do mieszkania państwa Machnickich. Tu przebywał przez dłuższy czas, aż do wyjazdu do Generalnego Gubernatorstwa. Stopniowo nawiązywał kontakt listowny z członkami Towarzystwa. Nie udzielał się w duszpasterstwie parafialnym, niemniej zgodnie ze swoją zasadą, by wykorzystać każdą okazję do dobrego, rozpoczął głoszenie rekolekcji dla zakonnic.

Zaczął od Sióstr Pasterek w Poznaniu. Sam, w swoim pamiętniku napisze, że były to pierwsze w jego życiu rekolekcje, które wygłosił dla zakonnic. Potem stały się jego głównym zajęciem. Mszę św. odprawiał w pokoju. Często spotykał się z biskupem W. Dymkiem, który rezydował w Poznaniu i przez kanały nieoficjalne utrzymywał kontakt z kard. A. Hlondem.

Klerycy Towarzystwa już w styczniu 1940 r. zebrali się w Krakowie w klasztorze 00. Kapucynów, by kontynuować studia. Był z nimi ks. F. Berlik, wywieziony z Poznania przez obóz na Głównej do Generalnego Gubernatorstwa w okolice Skarżyska. Kiedy nadszedł czas święceń i konieczne były do tego odpowiednie dokumenty, jeden z kleryków Władysław Przybylski udał się do Poznania, by poszukać O. Ignacego i przywieźć konieczne upoważnienia. Z jego relacji wynikało, że O. Ignacy był dobrze zakonspirowany i nie łatwo było mu się do niego dostać. Był to jednak dla O. Ignacego pierwszy sygnał, że Towarzystwo żyje, organizuje się, że on jest od tego oddalony. Dzieje się więc to poza nim. Do wyjazdu do G.G. przyczynił się fakt, że miejscowe gestapo zaczęło go w Poznaniu poszukiwać. Doniósł mu o tym bp Dymek. Postanowił więc opuścić Poznań i przenieść się do Krakowa. Tu pomógł mu znowu bp Dymek. Uzyskał dla O. Ignacego tzw. "Passierschein" na wyjazd do G.G. Zaopatrzony przez bpa Dymka w dokument i pieniądze udał się koleją do Krakowa. W drodze wiele razy żandarmeria go legitymowała. W Katowicach to badanie było bardzo dokładne. Dokument podróży nie podobał się żandarmowi, ale znajomość języka niemieckiego i tupet Ojca sprawiły, że żandarm machnął ręką i pozwolił kontynuować podróż. Był to pierwszy sygnał, że gestapo działa, i że należy być bardzo ostrożnym. Było to wybitne działanie Opatrzności Bożej, która chciała, by Ojciec jeszcze kontynuował swoje zadanie w Towarzystwie. Kiedy przybył do Krakowa, wydawało mu się, że jest na innej planecie, wszędzie język polski, polskie napisy. Największą jednak jego radością było spotkanie się z ks. F. Berlikiem i z klerykami, odbywającymi studia. Ze względu na bezpieczeństwo Ojciec nie mieszkał z klerykami u 00. Kapucynów lecz u Sióstr Felicjanek na ul. Smoleńsk 6. Jest to ogromny klasztor, kompleks budynków wraz z kościołem. Tu trzy razy dziennie przychodzili klerycy na posiłek do kuchni im. Siostry Samueli dla ubogich studentów. W pierwszym etapie studenci chodzili do tej kuchni razem z klerykami. Po aresztowaniu profesorów UJ., klerycy zostali sami i Towarzystwo przejęło tę kuchnię na swój użytek. Tu Ojciec spotykał się każdego dnia z klerykami. Mszę św. odprawiał w kościele. Tu prowadził dla kleryków dni skupienia. Przebywał pod innym nazwiskiem, gdyż był na liście poszukiwanych. Oprócz opieki duchowej nad członkami Towarzystwa, udzielał się także miejscowym zakonom. Głosił więc rekolekcje dla Sióstr Felicjanek, Urszulanek, Sercanek i innych, prócz tego był spowiednikiem w wielu domach zakonnych. Głosił także rekolekcje dla 00. Franciszkanów Konwentualnych i Benedyktynów w Tyńcu. Te pierwsze pamiętają najstarsi bracia z Niepokalanowa, te ostatnie były dziełem przypadku. Ojciec pojechał do Tyńca, by wziąć udział w rekolekcjach, okazało się jednak, że rekolekcjonista nie przyjechał. Zmartwiony O. Przeor prosił O. Ignacego o zmianę pozycji z rekolektanta na rekolekcjonistę. Ojciec podjął się tego, a uczestnicy rekolekcji byli bardzo zadowoleni. Wśród nich był hr. Roniker, prezes Rady Głównej Opiekuńczej.

Innym zajęciem Ojca to odwiedziny braci w Warszawie. Była ich duża grupa. Po pierwszym spotkaniu z nimi O. Ignacy postanowił się nimi zająć w sposób szczególny. Byli bowiem jak owce bez pasterza. Odtąd co miesiąc wyjeżdżał do Warszawy, by się z nimi spotkać i w czasie dnia skupienia z nimi modlić. Postanowił też za zgodą Księży Salezjanów, że zamieszkają w ich domu przy ul. Ks. Siemca i razem z nimi zamieszka tam ks. F. Berlik, jako ich przełożony, Ten plan już Ojciec zaczął realizować i bracia przenieśli się na stałe do wymienionego domu zakonnego. Ks. Berlik nie zdążył przybyć, gdy nastąpiło aresztowanie Księży Salezjanów a z nimi i braci. Ojciec bardzo nad tym ubolewał, ale był bezsilny wobec przemocy okupanta. Wielkim przeżyciem dla Ojca były święcenia kapłańskie które miały miejsce w roku 1940, a potem w latach następnych. Zwłaszcza te pierwsze były liczne i przez nie przybyło Towarzystwu 19 kapłanów. Tak oglądał Ojciec owoc swojej pracy. Jego wysiłek nic poszedł na marne, zaowocował w tych, którzy stanęli do pracy w winnicy pańskiej. Trudność stanowiło dać tym kapłanom pracę kapłańską. Zwrócił się więc do biskupów diecezji, by przyjęli nowo wyświęconych księży na czas wojny. Największą liczbę przyjał bp Edward Komar do pracy w diecezji tarnowskiej, inni poszli do archidiecezji krakowskiej, warszawskiej, kieleckiej, podlaskiej, przemyskiej, lubelskiej i częstochowskiej.

Wielką wagę przywiązywał Ojciec do rekolekcji kapłańskich. Organizował je najpierw na Bielanach u OO. Kamedułów, a później już w Kalwarii Zebrzydowskiej u 00. Bernardynów. Zawsze na tych rekolekcjach był obecny i starannie dobierał rekolekcjonistów.

Innym zajęciem Ojca to troska o tych, którzy przebywali w obozach. Pamiętał o nich i starał się ich podtrzymywać na duchu przez stały kontakt listowny oraz przez regularne wysyłanie im paczek żywnościowych.

Nie zapominał też o zasadniczej misji Towarzystwa o opiece nad polskimi emigrantami. Były ich setki tysięcy wywożonych na roboty do Niemiec. Inicjatywa Ojca poszła w dwóch kierunkach. Najpierw starał się o to, by księża Towarzystwa jako duszpasterze mogli towarzyszyć wywożonym na roboty przymusowe, gdy władze niemieckie nie udzieliły zezwolenia. Ojciec podjął myśl, by wysłać kapłanów, jako robotników, by towarzyszyli wywożonym na roboty. Działo się to oczywiście konspiracyjnie. W ten sposób siedmiu kapłanów wyjechało do Niemiec, by pełnić apostolstwo obecności.

Prócz tego Ojciec podejmuje decyzję o innej formie pomocy. Chodziło o wsparcie moralne i religijne na terenie tzw. obozów przejściowych. Niemcy umieszczali w nich osoby zmuszone do wyjazdu na roboty do Niemiec. Dzięki interwencji Ojca do wszystkich obozów przejściowych wchodzili księża, by tych biednych i zastraszonych ludzi pocieszyć, udzielić im sakramentów św. i przestrzec przed niebezpieczeństwami. jakie będą im groziły.

Do października 1943 roku Ojciec przebywał w Krakowie. Jego korespondencja i akcja apostolska zwróciła uwagę gestapo. Przez swoich ludzi wiedzieli, że Ojciec przebywa u Sióstr Felicjanek. Od pewnego czasu chodząc na posiłki do Sióstr zauważyliśmy, że krążą tam jakieś podejrzane osoby. Był to sygnał, że kogoś szukają i przygotowują jakąś akcję. Ojciec w swoim pamiętniku tak to opisuje: "10 lutego 1942 roku rano odprawiam Mszę św. w kościele Sióstr Felicjanek. W czasie Mszy św. w pewnym momencie powstaje jakieś dziwne poruszenie. Weszli do kościoła dwaj umundurowani gestapowcy. Jak się okazało z zamiarem aresztowania mnie. By nie wywoływać zamieszania chcieli tego dokonać po ukończonej Mszy św. Gdy po "Ite Missa est" wszedłem do zakrystii, siostra zakrystianka powiadomiła mnie o tym. Po zdjęciu szat liturgicznych wyprowadziła mnie tylnym wyjściem z zakrystii. Następnie biegiem udałem się do klasztoru Sióstr, gdzie znikłem w rozległych suterenach. Obaj gestapowcy zniecierpliwieni wyczekiwaniem udali się do zakrystii. Z niemałym przerażeniem stwierdzili moją nieobecność. Zakrystianka miała z tego powodu dużo przykrości. Zeznała, że po Mszy św. opuściłem zakrystię i absolutnie nie wie dokąd się udałem. Wydarzenie to uważam za jeden z dalszych dowodów cudownej opieki Matki Najśw. Ono też było powodem, że odtąd jeszcze bardziej wzmogłem moją czujność".

Takich wydarzeń z tego okresu było więcej. Trudno je wszystkie wymieniać. Tak było, gdy Ojciec był na Bielanach pod Krakowem i tam zastała go rewizja klasztoru, tak było w Osmolicach k. Lublina, gdy jechał stamtąd na rekolekcje, taki wypadek miał miejsce w Polskiej Woli na Podlasiu, gdzie prowadził rekolekcje parafialne.

Kiedy wiadomości o poszukiwaniu Ojca zaczęły się mnożyć, po wspólnej naradzie Ojciec postanowił opuścić Kraków. Przeniósł się do Kochanowa, 15 km. od Krakowa. Zamieszkał tam w zakładzie, który Rada Główna Opiekuńcza prowadziła dla dzieci. Mieszkał w osobnym domu, stołował się w zakładzie. Była tam kaplica, do której uczęszczała miejscowa ludność, gdyż do parafii było 6 km, Ojciec uczył więc dzieci katechizmu i miał wykłady religijne dla personelu. W niedziele i święta przychodzili do kaplicy wierni. Uprawiał więc normalne duszpasterstwo parafialne.

W czerwcu 1944 r. opuścił Kochanów i przeniósł się do Dobranowic k. Wieliczki, do domu Sióstr Felicjanek.

Był to czas, kiedy front wschodni zbliżał się do Dębicy. Stan zdrowia Ojca był coraz gorszy. Stałe napięcie nerwowe, świadomość że się jest poszukiwanym, stałe zagrożenie aresztowaniem robiły swoje. Mimo słabego samopoczucia rozpoczął rekolekcje dla Sióstr. W trzecim dniu w czasie głoszonej nauki tak osłabł, że musiał przerwać rekolekcje. Wezwany z Wieliczki lekarz określił to jako zapaść serca - przepisał lekarstwa, ale niestety nie odniosły skutku. Samopoczucie było coraz gorsze i Ojciec czuł, że życie się kończy. Poprosił więc ks. Berlika o przygotowanie na śmierć i udzielanie sakramentu chorych. Ale wola Boża była inna. Stan zdrowia zaczął się poprawiać. Przyczyniły się do tego modlitwy członków Towarzystwa i Sióstr. W październiku po załatwieniu formalności przybyła do Dobranowic karetka i przewiozła Ojca do szpitala do Krakowie na Prądnik. Był to szpital prowadzony przez Siostry Sercanki. Ty znalazł się pod opieką specjalisty kardiologa doc. dr-a Tochowicza, późniejszego rektora Akademii Medycznej w Krakowie.

Stan zdrowia stopniowo się poprawiał, gdy nagle w połowie stycznia 1945 roku przyszło drugie zapalenie płuc. Sytuacja była poważna. Wojska radzieckie wkraczały do Krakowa i artyleria ostrzeliwała miasto. Na skutek tego w szpitalu powylatywały szyby i chorych przeniesiono do zimnych piwnic. Mimo tak trudnych warunków zapalenie płuc ustąpiło i Ojciec mógł opuścić szpital i przenieść się do domu generalnego Sióstr Sercanek na ul. Garncarską. Tu pozostał aż do maja. Gdy w Poznaniu już nasz dom zaczął działać i przygotowano pokoje, Ojciec powrócił do Poznania, gdzie 20 lipca 1945 r. spotkał się z Założycielem, który wrócił z Rzymu. Tak przez wiele utrapień, prac, trudów doczekał czasów, gdy znowu Towarzystwo odzyskało swój dom generalny i mogło rozpocząć apostolską pracę najpierw na terenie archidiecezji Poznańskiej, a potem już na Ziemiach Zachodnich. Rozpoczął się nowy rozdział historii Towarzystwa, zaprawiony bólem, bo nie zwrócono do dnia dzisiejszego kolebki Towarzystwa - Potulic.


Druk: "Głos Semianrium Zagranicznego" 1(1989), s. 5-11.

odsłon: 5711 aktualizowano: 2012-01-14 15:48 Do góry