List z Rzymu do redaktora "Wiadomości salezjańskie".

Pliki do pobrania

Rzym, w grudniu 1897.

Wielebny Księże Redaktorze,

Upłynęły już dwa miesiące, odkąd przybyłem do "wiecznego miasta", zaczem najwyższy czas, bym Księdzu Dobrodziejowi dał o sobie znać, tym więcej, że tym zwłaszcza razem na brak materiału nie mogę narzekać, - owszem, tyle mam rzeczy do pisania, że doprawdy nie wiem, której z nich dać pierwszeństwo.

Dotychczas zwiedziłem główniejsze pamiątki historyczne oraz kościoły i pamiątki chrześcijańskie przesławnej stolicy świata i Kościoła, założonego przez Chrystusa Pana. Pomiędzy tymi największe wrażenie sprawiły na mnie kościół Św. Piotra, Kolosseum i Forum Romanum.

Przechodząc ulicami Rzymu, dźwigającego od lat 27 narzucone sobie jarzmo nowych panów, miło zawsze widzieć kościoły, kaplice i wiele starożytnych pałaców, noszących herby papieskie z różnych wieków. Świadczą one, kto był i jest starego Rzymu prawowitym monarchą. Herb nosi również pałac kwirynalski, aż do roku 1870 siedziba letnia Papieży, teraz zaś pałac królów włoskich. Rząd włoski nie odważył się dotychczas zerwać z niego herbów prawowitych jego panów, czym wszystkim dokonaną przez siebie grabież poświadcza.

Tu i ówdzie sterczą wiekotrwałe, po starożytnych Egipcjanach pozostałe obeliski, tryskają wysoko rozmaite fontanny, wznoszą się liczne świata pogańskiego a więcej jeszcze chrześcijańskiego pomniki, a gęsto rozsiane i z różnych pochodzące wieków napisy głoszą jawnie, że mimo zaboru przez triumfującą i ze swego gwałtu chełpiącą się rewolucję, miasto to jest miastem Papieży, stolicą nie Włoch, lecz Kościoła katolickiego, że co w nim artystycznie pięknego, przez Papieży zostało dokonane, a przeciwnie wszystko, co je szpeci i co mu nadaje szary wygląd miasta nowożytnego, zacierając urok, jaki bije z pamiątek historycznych, jest dziełem zaborczego rządu i panoszącej się sekty masońskiej.

Dziwnego wrażenia doznaje prawdziwy katolik, gdy przeszedłszy Tyber i minąwszy zamek św. Anioła, spostrzega naraz przed sobą kościół św. Piotra i przytykający doń pałac watykański. Serce zaczyna bić mocniej w piersi, a najmilsze uczucia przenikają duszę. Tutaj przebywa Ojciec chrześcijaństwa, tu jego stolica, tu ześrodkowuje się wszystko, co jest najdroższym, co zawsze będzie najświętszym dla każdego prawego, Boga i Kościół Chrystusa szczerze miłującego katolika.

Tęsknie wstępuje się do największego i najpiękniejszego w chrześcijaństwie kościoła i chwil kilka zatrzymuje się nieruchomo przy wejściu; widok tej przesławnej i nagromadzonych, artystycznych skarbów pełnej świątyni, jej majestat, przejmuje do głębi a zarazem onieśmiela. Nie wiadomo, gdzie naprzód oczy obrócić, gdyż wszystko przyciąga je ku sobie; co tylko wzrok ogarnie, gdzie oko padnie, tam zatrzymuje się długo i nie chce się oderwać. Najrozmaitsze marmury, potężne kolumny, prześliczne mozaiki, posągi Papieży i założycieli zakonów, wspaniałe ołtarze wysoka, największa w całym świecie i najwspanialsza kopuła i wijący się u jej spodu napis, że na tej Opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go, -wszystko, wszystko tam odpowiada wspaniałości i majestatowi prawdziwej Wiary, której bazylika Św. Piotra pierwszym jest kościołem; wszystko odpowiada godności Następcy Św. Piotra i Namiestnika Chrystusa.

Po kaplicach znajdują się konfesjonały dla głównych narodowości katolickich; jest również jeden, na którym napisano: pro lingus polonica.

Kolosseum wznosi się w starej części miasta; wygląda jak olbrzym, pochylony latami, co dla zbyt podeszłego wieku łaskawej potrzebuje podpory. Miał ją zawsze za panowania Papieży, zabrakło jej natomiast pod rządem włoskim. Droga pamiątka chrześcijaństwa i szczątek starożytności musi obecnie nieraz służyć do celów niegodnych. Sterczy tam jeszcze dziś jedna część kolosalnych murów, świadków tylu scen barbarzyńskich, ale i wzniosłych świadków męczeństwa i krwi rozlanej Wyznawców Chrystusa - nasienia chrześcijaństwa; widzieć jeszcze można klatki, które chowały dzikie zwierzęta, pozostały jeszcze rzędy siedzeń widzów i ta część muru, na której stał tron Cezarów. Jak się te czasy zmieniają! Nie chciałoby się wierzyć, że tu pod oklaskami 80.000 i więcej Rzymian, gladiatorzy jeden drugiemu życie odbierali; że pod oczami tychże Rzymian odbywały się wstrętne, ohydne, grozą przejmujące widowiska; że tu, gdzie krew chrześcijańska lała się strumieniami, uświęcając to miejsce i z bezbożnego teatru na drogą relikwię dla wszystkich wieków je zamieniając, rozpoczął się w części upadek starożytnego Rzymu.

Od Kolosseum, drogą, prowadzącą mimo ruin pałaców Cezarów, dochodzi się do Forum Romanum. Tu i ówdzie widać jeszcze resztki świątyń, kawały murów, poczerniałych od starości, na ziemi leżą połamane kolumny, wszędzie pełno głazów wszelkich form i wielkości, z których wieki ubiegłe nie zdołały zetrzeć piętna artyzmu, wkutego w nie dłonią snycerzy rzymskich; w niektórych miejscach szczątki posadzki, ułożonej w mozaikę, resztki via sacra, kędy ciągnęli zwycięscy wodzowie rzymscy na Kapitol, dwa łuki triumfalne, świadki przebrzmiałej chwały starożytnej Romy, - oto, ile nam pozostało z tego sławnego forum rzymskiego, gdzie Cicero wygłaszał nieśmiertelne swoje mowy, gdzie zaszły lub miały początek najważniejsze wypadki historii Rzymu!

Dnia 13 listopada, w którym przypada uroczystość św. Stanisława Kostki, poszedłem pomodlić się przy Jego zwłokach, w kościele S. Andrea al Quirinale i w Jego celi, tuż obok się znajdującej. Kościół ten kiedyś należał do dawnego nowicjatu 00. Jezuitów, który tak często jest wspominany w żywocie św. Alojzego. Stanisław Kostka był tu przyjęty za nowicjusza i uświęcił to miejsce najwznioślejszymi cnotami, dla których stał się chwałą dla ojczyzny i Towarzystwa Jezusowego, przykładem dla młodzieży, wielkim świętym i Patronem Polski. Ponieważ w Rzymie wielkie mają nabożeństwo do tego świętego Młodzieniaszka, zatem kościół tego dnia przepełniony był od rana do wieczora ludźmi wszelkiego stanu, a szczególnie przedstawicielami duchowieństwa: biskupi i kapłani, alumni wszystkich kolegiów duchownych, wszyscy tam spieszyli, nie zważając na deszcz, który dnia tego nie mało się dawał we znaki. Także uboga celka, w której nasz święty Rodak świat ten opuścił, była zawsze pełną; każdy bowiem pragnął ucałować stopy ślicznej marmurowej figury, która żywo przedstawia świętego Stanisława na łożu śmierci w chwili, gdy Najśw. Maryja Panna przychodzi zabrać jego duszę niewinną do nieba.

Prawda, że wszyscy się modlili i podziwiali heroiczne jego cnoty i uczynki, przedstawione na różnych obrazach, lecz ja nie mogłem nasycić oczu, patrząc na tę twarz anielską, na oczy, zwrócone ku niebu, na lilię, którą trzyma w ręku. Klęcząc u stóp św. Młodzieńca, mimo woli wybiegłem myślą do naszego kolegium we Valsalice, gdzie, będąc jeszcze studentem, należałem do Stowarzyszenia św. Stanisława Kostki, któreśmy w naszym gronie założyli. Wtenczas z pewnością nie miałem jeszcze ani myśli o Rzymie i ani mogłem przypuszczać, że z pomiędzy tylu rodaków i współuczniów, mnie właśnie spotka to szczęście, że nauki filozoficzne i teologiczne będę pobierał w stolicy chrześcijaństwa, - a teraz oto na własne oczy oglądam tę celę, te ściany, te sprzęty, które mi żywo mówią o świętym Rodaku i jego cnotach. Widzę na własne oczy obraz, przedstawiający św. Stanisława, kiedy go brat okrutnie katuje, mam przed sobą ową scenę cudowną, kiedy Anioł podaje mu Komunię św.; tu patrzę na przedstawienie ucieczki jego z Wiednia; tam wyrażone jest jego wstąpienie do nowicjatu; gdzie indziej Aniołowie piersi wodą mu zlewają, studząc żar jego serca, a największy ze wszystkich obrazów okazuje nam św. Stanisława na łożu śmierci, otoczonego od zapłakanych swych przełożonych i współbraci. Długo, długo patrzałem na te obrazy, podczas gdy w duszy budziły się rzewne uczucia i myśli: to o Polsce, najdroższej Ojczyźnie ziemskiej, która św. Stanisława wydała, to o niebie, Ojczyźnie wiecznej, w której On obecnie króluje, o powołaniu, o doskonałości. Na koniec, oderwawszy się od nich, odniosłem takie wrażenie i takie powziąłem postanowienie, że cela św. Stanisława Kostki w Rzymie pozostanie dla mnie na całe życie jedną z najmilszych pamiątek Wiecznego Miasta, do której uczęszczać będę, ile razy tylko zdarzy mi się sposobność.

Szkoły na uniwersytecie papieskim w Collegium Romanum zaczęły się 4-go listopada. Nasz kleryk Grzesik, który już trzeci rok oddaje się naukom, ma za profesora o. Remera; kl. Jan Leśnik, z drugiego roku filozofii, chodzi na lekcje o. Madureira, ja uczęszczam na wykłady o. Starace. Do wykładów posługujemy się podręcznikiem Ojca de Maria, sławnego i w Rzymie i w całym świecie teologicznym autora licznych dzieł, szczególnie filozoficznych. Przez dłuższy przeciąg lat był on profesorem filozofii na tutejszym uniwersytecie (Collegium Romanum) i dla wielkiej biegłości w wykładach, a głównie z przyczyny wielu dzieł, jakimi starał się przywrócić do dawnego blaski i wziętości naukę Św. Tomasza, zyskał pochwały najuczeńszych mężów i sam Ojciec św. Leon XIII, wystosował doń kilka listów pochwalnych z uznaniem dla jego starań.

Tego roku już nie wykłada, ale pozostaje jeszcze na stanowisku prefekta szkolnego uniwersytetu gregoriańskiego.

Rozdzielanie nagród najzdolniejszym uczniom tej przesławnej szkoły odbyło się dnia 26-go listopada, w stosownie na ten uroczysty akt urządzonym kościele św. Ignacego.

Zebrali się tam wszyscy uczniowie tego uniwersytetu, tj. około 1200 kleryków i księży, i profesorowie (wszyscy z Towarzystwa Jezusowego), a całemu zebraniu prezydował Jego Eminencja X. Kardynał Steinhuber SJ, wraz z innymi prałatami. Bardzo piękny, prawdziwie podniosły był obrzęd, tak zwany "nowych doktorów". Odbył się w następujący sposób.

Alumni, którzy mieli dostąpić doktoratu, bądź w teologii, bądź we filozofii, odmawiają nasamprzód na kolanach przed krzyżem: Wierzę w Boga, i inne formuły wiary; w ten sposób stwierdzają, że wierzą we wszystko to, czego naucza Kościół św. rzymsko-katolicki. Następnie po jednemu klękają u stóp krzyża i trzymając prawą rękę na Ewangelii, przysięgają, że zawsze i ile im starczy sił bronić będą wiary Chrystusa Pana i że zawsze i tylko dla większej chwały Bożej będą się posługiwać odebranymi naukami. Po tej uroczystej przysiędze podchodzi każdy do O. Prefekta nauk, który najprzód wkłada mu na palec pierścień doktorski, godło nowej władzy, którą mu powierza, a następnie wkłada mu na głowę biret doktorski, jako oznakę godności. Potem wszyscy profesorowie uniwersytetu, począwszy od Prefekta nauk, ściskają nowych doktorów, czym uznawaj ą ich za swych kolegów i, jeżeli tak można powiedzieć, za sobie równych. Po tym wszystkim O. Prefekt umieszcza ich na krzesłach, jakoby na katedrach nauczycielskich, gdzie już pozostają aż do końca zebrania.

Po mowie, mianej przez jednego z nowych doktorów, czytają z katedry imiona tych, co sobie zasłużyli byli na nagrody, i każdy w ten sposób wywołany, udaje się do tronu X. Kardynała, który mu zawiesza na piersiach medal. Zdarza się często, że dwóch, trzech, czasem i więcej, zasłuży sobie na tę samą nagrodę; wtenczas przychodzi do losowania i casteris paribus medal otrzymuje ten, któremu szczęście sprzyjało.

Na tym kończy się uroczysty akt rozdzielania nagród odbywający się corocznie z wielką okazałością, i będący dla wszystkich wielką do nauki podnietą: wzbudza bowiem w uczniach chwalebne współubieganie się, dzięki któremu alumni najróżniejszych kolegiów i narodowości dokładają się do nauki, aby prześcignąć (jeżeli to możebne) wszystkich innych współuczniów, podczas gdy w istocie najmilsza miłość braterska panuje między nimi i każdy pomaga drugiemu, w czym tylko może.

Na teraz dosyć na tym. Innym razem, gdy mi się znowu nazbiera treści do korespondencji, nie omieszkam pisać znowu, bo wiem bardzo dobrze, i to z własnego doświadczenia, że listy z Rzymu bardzo chętnie czytuje wielu naszych rodaków w Turynie i gdzie indziej.


Druk: "Wiadomości Salezjańskie", 2(1898), s. 48-50;
także: Dzieła, s. 17-21. 

odsłon: 18491 aktualizowano: 2011-12-21 10:22 Do góry