Przemówienie "Na otwarcie Bazyliki Gnieźnieńskiej".

Gniezno, dnia 25 listopada 1945.

W ostatnią niedzielę roku kościelnego liturgia podaje nam do rozważania Ewangelię nabrzmiałą przejmującymi proroctwami Zbawiciela. W pełnych grozy obrazach zapowiada Chrystus zburzenie Jerozolimy i koniec świata. Nim jedno pokolenie minie, mają się w bólu bezprzykładnym skończyć dzieje dawidowej stolicy, miasta proroków, mędrców i doktorów a kiedyś, w dalekiej przyszłości, ma umierać ten stary świat w tak wielkim ucisku, że narzekać będą wszystkie pokolenia ziemi (Mt 24, 30). W lat czterdzieści po Zbawicielowej zapowiedzi wojska rzymskie zamieniły stolicę żydowską w perzynę, ludność została w pień wycięta, z świątyni nie pozostał kamień na kamieniu, a naród żydowski, utraciwszy swą ojczyznę, poszedł w rozsypkę. Po stuleciach wielu, wśród trwożnych znaków i przewrotów zwiastuny wieczności obwieszczą ostatni dzień bytu człowieczego na naszym globie i wtedy nowym cudem stworzenia powołane zostaną do zmartwychwstania wszystkie pokolenia, by po sądzie ostatecznym rozpocząć bezkresne życie w wieczności.

Mając przed oczyma to przedadwentowe tło bożego rozsądu, zastanówmy się wspólnie nad udziałem Boga w dziejach ludzkich, a następnie nad znaczeniem chwili, która nas wprowadza z powrotem do tej czcigodnej prymasowskiej bazyliki.

1. Cierpienie towarzyszy ludzkości od bram utraconego raju. Ból zrodził się z grzechu i karą grzechu jest śmierć. Każde pokolenie jakby nosiło w schedzie i błogosławieństwa i winy przodków. Każdy z nas pieści swe radości i przeżywa swe utrapienia, wybiega ku szczęściu i potyka się o troskę. Są atoli okresy, którym są przeznaczone przeżycia tej miary co zburzenie Jerozolimy, co dzisiejsze zmartwychwstanie Polski. Wtedy światy płoną. Miliony cierpią i mrą. Pozostałością stolic są ściany płaczu. A z tragizmu rodzi się wciąż nowa tajemnica życia.

Taki przywilej przypadł naszemu pokoleniu. Patrzało ono na pierwsze uprawomocnienie bezbożnej myśli. Stało w tajfunie dziejowym. W jego oczach dokonywało się pokruszenie mocarstw, rozgrom potężnych narodów, rozstrój wielkich społeczeństw, absurd człowieczej przewrotności. Pokolenie to widziało ciężką rękę Opatrzności, która druzgocąco spoczęła na sprzysiężeniu burzycielskich mocy.

Przez tę apokalipsę XX-go wieku przeszła Polska. Poprzez kraj pognał orkan wojny. Ogień spadł z nieba. Kruszące podmuchy obracały w gruzy dobytek wieków. Szalało okrucieństwo. Ta ziemia, wiecznie stęskniona swobody i namiętnie spragniona życia, zamieniła się w obóz niewoli i śmierci. Naród był skazany na zagładę.

Czymże to było w planach Opatrzności? Czy pokutą za nasze grzechy? Czy za winy ojców zadośćuczynieniem? Zdawało się, że siły wrogie Bogu i nam zatryumfują, a jednak sława ich w sromotę się obróciła (Oz. 4, 7). Zdawało się, że moce niebieskie poruszone zostały i kruszą naokoło nas dzieje, by się na nowo i według innej normy układać musiały. Zdawało się, że w polskim życiu coś kona, że coś w narodzie zamiera, by w świcie zmartwychwstania Polska nie zaznała żadnego obciążenia swą przeszłością.

W upokorzeniu i męce naród nie zrzekł się swych praw. W pętach zachował swobodę ducha, i nie nagiął karku pod jarzmo niewoli. W poniżeniu nie załamał się, nie stracił wiary w swe przeznaczenie. Dlaczego? Bo ufnym spojrzeniem wpatrywał się w oko boskie nad światem i wierzył, że pod rządami Opatrzności radosne i smutne koleje życia zlewają się w końcu w jasną linię planów Najwyższego. I rzeczywiście z beznadziejnego chaosu Polska wychodzi zdecydowana, sposobi się duchowo do najświetniejszego okresu swych dziejów, gotowa zmierzyć się z każdym błędem i usunąć ze swej drogi wszelkie niecnoty i zakłamania. Wiara w Opatrzność była dla Polski kluczem do zagadki tragizmu ostatnich lat sześciu i jest kluczem do tajemnicy polskiego jutra.

Człowiek wyposażony przez Stwórcę w wolną wolę, jest panem swych postanowień i czynów, za które ponosi moralną odpowiedzialność. Ludzkość urządza sobie życie według swych zamierzeń, wnosi w splot dziejów dobro i zło, mądrość i błędy, pierwiastki postępu i czynniki rozkładu. Wkracza w to Bóg jako Pan i cel stworzenia. Nie przekreśla człowieka, nie paraliżuje jego woli i działania, a jednak tak biegiem wypadków kieruje, że one bez względu na to, czy dobre lub złe, w rezultacie służą zamiarom Opatrzności. Bóg uzupełnia i poprawia działanie człowieka w jego duszy głównie przez natchnienia i łaskę, w biegu zaś historii prostuje krzywizny ludzkich grzechów i niedociągnięć to przez genialne czyny wielkich duchów, to przez miarodajną postawę ludów, to przez katastrofy spowodowane błędami wodzów, to przez niespodzianki dziejowe i działanie tych nieopanowanych sił, których człowiek nie dostrzega lub nie docenia. Opatrzność osiąga, że zło bywa pokonywane w czasie, albo zginie z końcem świata. Wszystko co złe, wszystko co grzechem i co się Królestwu Bożemu sprzeciwia, spotyka się z karą i nie zahamowawszy wzrostu Królestwa Bożego, przepadnie w ciągu wieków lub zostanie skreślone przy wielkim rachunku ostatniego dnia.

Od Chrystusa bowiem ośrodkiem historii jest i pozostanie Królestwo Boże. Ono jest zasadniczą orientacją dziejów. Nie wyklucza ani wielkich, ani małych doczesnych spraw i zagadnień ludzkości, ale uzgadnia je z nadprzyrodzonym celem człowieka. Wiedziony swym ostatecznym przeznaczeniem człowiek rozszerza swą myśl i twórczość, organizuje śmielej i racjonalniej swój byt ziemski. Im wierniej stoi przy Chrystusie, im mniej odchyla się od wiecznej normy, tym więcej elementów trwałego postępu wnosi w dzieje, tym mniej stwarza sytuacji, które będą musiały ulec nieuchronnemu sprostowaniu, tym mniej powoduje wstrząsów w własnym losie i w biegu historii. Ostatnie tajemnice i napięcia historii rozwiążą się przy przejściu czasów w wieczność, która będzie końcowym triumfem dobra.

W tym świetle widzi i rozumie chrześcijanin sens dziejów. Nie są one rezerwatem człowieka, chociaż są jego tworem i życiem w doczesności. Podlegają nadzorowi i kierownictwu z góry. Nie są jedynie rezultatem czynników doczesnych ani wyłącznie wypadkową procesów ekonomicznych i gier rasowych. Duch ludzki ma w nich udział decydujący, a arcyważną rolę w nich odgrywają ruchy religijne. W perspektywie chrześcijańskiej dzieje są pielgrzymką ludzkości przez doczesność do wieczności, a zarazem władnym chodem bożym poprzez życie ludów. Chrześcijanin ubolewa więc nad złem jako nad winą ludzką i kłóceniem ładu dziejów, ale wierzy, że zło triumfować nie będzie i chociaż szkody wyrządza, warunkuje mimowolnie swym działaniem zwycięstwo dobra. Wzrostu i pochodu Królestwa Bożego nie powstrzyma i będzie wprzągnięte w zwycięski rydwan Chrystusa Króla.

Teraz rozumiemy, że gdy Polska ciemiężona straszliwym uciskiem przechodziła jakby męki konania, już się potencjalnie dokonywało w niej odrodzenie życia, już zstępowało na naród natchnienie przyszłości, a Opatrzność wytyczała nam nowe szlaki i ustalała miarę naszego udziału w ośrodkowym zadaniu dziejów, w budowie Królestwa Bożego. Stwierdzić należy wobec potomności, że nie zawiódł Polski ani na chwilę chrześcijański zmysł życiowy. Nie zamroczyły nam trafnego spojrzenia na zagadkę jutra ani zawrotny bieg wypadków, ani chwilowe osiągnięcia przemocy, ani potworne wymysły propagandy kłamstwa. Polska wierzyła niezłomnie w niechybne zwycięstwo pierwiastków dobra i tą wiarą górowała duchowo nad ciemięzcami.

Dzisiaj wieje już przez kraj to nowe tchnienie, które wbrew oporowi zła prowadzi wyswobodzony naród szlakami wiecznych zamierzeń bożych. Ta linia biegnie od Góry Golgoty przez naznaczone krzyżem kraje i wieki, przez polskie ziemie i wierzące polskie dusze, przez chrześcijańskie życie polskie i wielkie polskie jutro ku ostatecznemu zwycięstwu dobra. Jest to jedyna droga szczęścia, bo pokrywa się z drogą rzeczywistych przeznaczeń ludzkości. Jam jest alfa i omega, początek i koniec, mówi Pan Bóg, który jest i który był i który przyjdzie wszechmocny (Obj. 1,8).

2. Brzydkość spustoszenia, stojąca na miejscu świętym. Tymi słowy przepowiada Chrystus w dzisiejszej Ewangelii shańbienie i zburzenie świątyni jerozolimskiej. Nie była to świątynia wzniesiona przez Salomona, bo ta padła ofiarą zniszczenia już za Nabuchodonozora, który spustoszył salomonową świetność Syjonu i uprowadził do niewoli naród żydowski. Świątynia, zburzona przez rzymskiego wodza Tytusa w roku 70 po Chrystusie, była dziełem Heroda Wielkiego i została oddana na użytek liturgiczny zaledwie 80 lat przed swym zniszczeniem. Była okazała, choć nie tak bogata, ani tak wspaniała jak świątynia Salomona, od której była atoli znacznie większa. W niej uczył Zbawiciel, w jej przedsionku rozpędził przekupniów i handlarzy walut. Z niej wyszedłszy po raz ostatni przed swą Męką, wygłosił do Apostołów proroctwa dzisiejszej Ewangelii. Świątyni tej już nie odbudowano. Pozostała tęsknym wspomnieniem rozproszonego po świecie narodu żydowskiego, który wiedziony nostalgią za utraconą ojczyzną staje pod resztką murów świątyni zapłakany łzami swej okrutnej niedoli. Ściana płaczu jest najbardziej wstrząsającym symbolem narodowego tragizmu i bólu.

Inne są z łaski Opatrzności losy Polski. Zaznaliśmy klęski i utraty wolności. Przeszliśmy ucisk, upokorzenie, niewolę. Ale żaden najazd nie przekreślił naszej wspólnoty narodowej, nie rozwiódł nas z tą ziemią, na której od wieków pełnimy swe posłannictwa. Dziś po najcięższym doświadczeniu, jakiego doznaliśmy w przeciągu dziejów, naród odbudowuje swe życie, swe miasta, swe kościoły i ołtarze. Wielkim przeżegnaniem poświęca na nowo zbezczeszczone świątynie i z hańby poniżenia obmywa je sakralnym skropieniem. Przywraca cześć świętościom, buduje ołtarze, dźwiga obalone krzyże, stawia wywrócone boże męki. Sercem, ofiarą i czynem usuwa z miejsca świętego brzydkość spustoszenia i przed Bogiem miłości w hostii zapala żarem wierzących serc wieczną lampę.

Tak wybiła, po sześcioletniej profanacji, także dla tej czcigodnej bazyliki prymasowskiej godzina przywrócenia do czci i kultu bożego. Bezbożny najeźdźca nie uszanował ani sakry tego tumu, ani jego przeszłości, ani zabytków. Shańbił tę starą macierz kościołów polskich, uchylił jej godność metropolii zachodu polskiego, nie miał względu dla grobów zasłużonych Prymasów, ogołocił świątynię z dostojeństwa wieków, zburzył ołtarz Ofiary przenajświętszej, usunął tron prymasowski, zdarł ze ścian klejnoty efremowskiego natchnienia i wydał ten przybytek chwały bożej na hańbę, bo słuchowiskami muzycznymi miano w nim krzepić ducha napastników zmęczonych tępieniem polskiego życia. W tej chwili z góry Lecha bije znowu stary Wojciech, obwieszczając Polsce, że dziś zbawienie stało się temu domowi, jak już poprzednio setkom kościołów wielkopolskich, które dzieląc z ludem swym losy najazdu, były ograbione z wszystkiego i sponiewierane, aż je religijny odruch wyswobodzonego narodu wyrwał z profanacji i poświęcił swym żarliwym pacierzem wdzięczności.

Zasadnicze znaczenie tej historycznej rekoncyliacji archikatedry gnieźnieńskiej w tym leży, że jej przywrócono charakter domu bożego. Możemy znowu stosować do niej słowa Objawienia: Oto przybytek Boga z ludźmi i będzie mieszkał w nim. A oni będą ludem jego, a sam Bóg z nimi będzie Bogiem ich (Obj. 21, 2-3). Kiedy zalew niewiary zatapiał kraje stoczone wygodą i dotknięte uwiądem ducha, kiedy Polska trzymała się tu jako ostatnia warownia myśli chrześcijańskiej i zewsząd nękana odżegnywała się od natrętnej pokusy bezbożnictwa, nieraz bywało jej bardzo ciężko, ale pozostała świadomie ludem bożym. Dzisiaj, kiedy w poczuciu, że Bóg nie pozostawił nas sierotami (J 13, 18), utwierdzamy polskie pozycje duchowe w przeczyszczającej się atmosferze pogody narodowej, uważamy, że na tej ziemi na takie szaleństwa jak spór o Boga miejsca nie ma. Te świątynie, które wypełniamy służbą liturgiczną i modlitwą, są nam drogie jako urok przeszłości religijnej i jako świat czarowny zabytków, ale również jako niepożółkłe świadectwo wiary, a ponad wszystko jako nietykalne przybytki mieszkającego z nami w nowej Polsce żywego Boga. Wierzymy w Boga i czcimy jego przybytki. Troska o ich dostojeństwo będzie naturalnym odruchem godności religijnej. Za Izajaszem utyskiwaliśmy w latach nawiedzenia: Nieprzyjaciele nasi podeptali świątnicę twoją (Iz. 63, 18); dzisiaj ślubujemy słowami apostolskiego wieszcza z wyspy Patmos: Nie wnijdzie do niej nic nieczystego, albo czyniącego obrzydliwość i kłamstwo, jeno ci tu wejdą, którzy zapisani są w księdze żywota Baranka (Obj. 21, 27).

Ten szanowny tum odzyskuje z dniem dziesiejszym także godność i funkcje archikatedry i bazyliki prymasowskiej. Jakże najeźdźcom spod znaku zbezczeszczonego krzyża na tym zależało, by Gnieznu odebrać właśnie ten charakter, by przekreślić i tę najstarszą w Polsce stolicę metropolitalną i tę naczelną instytucję kościelną w kraju, jaką jest prymasowstwo. Ten polski ośrodek hierarchiczny, rówieśnik Państwa polskiego, miał przepaść razem ze swą historią i dokumentacją. Ostał się atoli z woli Opatrzności i z woli Stolicy Apostolskiej, ostał się i działa. Prawdopodobnie nigdy jeszcze nie miał tak rozległych zadań jak dzisiaj. Kościelne Gniezno jest nadal tym, czym było za czasów pierwszego metropolity błogosławionego Radzyma i zachowuje swe dostojeństwo z czasów pierwszego prymasa Mikołaja Trąby.

Bazylika nad dawnym grobem św. Wojciecha otwiera znowu z tym dniem swe zabytkowe podwoje wiernym parafii archikatedralnej. Ku upamiętnieniu rekoncyliacji bazyliki dzisiejszym dekretem rozszerzam znacznie obwód tej najstarszej parafii gnieźnieńskiej, przyłączając do niej dalszą część miasta i szereg okolicznych miejscowości. Pragnę, by ta w przeważnej części nowa gmina kościelna zrosła się szybko ze swą bazyliką parafialną, nabrała pełnego życia i zwarła się około swych gorliwych pasterzy jako wzorowa społeczność wiernych.

Parafianie archikatedrami! Uprzytomnijcie sobie zaszczytną przynależność do tej bazyliki. Pielęgnujcie życie nadprzyrodzone przez częste przyjmowanie Sakramentów św. Odznaczajcie się czystością obyczajów, świętością swych rodzin oraz przywiązaniem do Kościoła i Stolicy Apostolskiej. Bądźcie parafią o duchu pierwszych gmin chrześcijańskich, a zarazem spełniajcie wspólnym wytężeniem sił nowoczesne zadania parafialne w dziedzinie apostolstwa, opieki społecznej, dobroczynności i kultury chrześcijańskiej.

Dobiegam do końca ostatnio niedzielnej homilii. Zamykam ją Zbawicielową przestrogą z dzisiejszej Ewangelii: "Wtedy jeśli by wam kto rzekł: oto tu jest Chrystus, albo tam, nie wierzcie. Albowiem powstaną fałszywi Chrystusowie i fałszywi prorocy i czynić będą znaki wielkie i cuda, tak iżby w błąd wprowadzeni byli (jeśli być może) i wierni. Otom wam powiedział. Jeśliby tedy wam rzekli: oto na puszczy jest, nie wychodźcie; oto w tajemnych gmachach, nie wierzcie... Gdziekolwiek będzie ciało, tam się zbiorą i orły (Mt 24, 23-29).

Mądrość Boska i troska Zbawiciela wiąże to przejmujące upomnienie z takimi okresami i zdarzeniami jak zagłada państwa żydowskiego i powszechne zaburzenia przed końcem świata. Gdzie śmierć i trupy, tam zlatują się sępy. Wrogowie Królestwa Bożego zawsze wykorzystywali zmęczenie myśli ludzkiej i rozproszenie duchowe narodów, których uwaga w groźnych chwilach jest pochłonięta biegiem wypadków. Gdy ludy trwogą żyją, gdy się biedą i głodem karmią, wybija ciemna godzina uwodzenia i duszokradztwa, godzina fałszywych proroków i zwiastunów nowinek religijnych, godzina podstępnych umizgów i kupowania sumień, godzina kuglarzy życia i słowa, którzy usiłują zagarnąć w swe sieci prostaczków i ludzi światłych, obojętnych i najwierniejszych synów Kościoła.

Chrystus woła dwukrotnie: nie wierzcie. Do uwodzicieli dusz trzeba się z góry odnieść nieufnie. Należy ich unikać bez względu na to, gdzie występują, czy na rynku lub w karczmie, czy na publicznym zebraniu lub w zamkniętym kole, czy w biurze lub warsztacie, czy otwarcie lub w skrytości. Bojkot kłamu i uwodzicielstwa powinien być zupełny i powszechny.

Przestroga Zbawiciela jest zbyt ważna, abyśmy się nią w dzisiejszych warunkach przejąć nie mieli. Stwierdzam: fałszywi prorocy działają wśród nas. Z Chrystusem przestrzegam was przeto: nie wierzcie im!

Niech Wniebowzięta Pani i Królowa, pod której chwalebnym wezwaniem bazylika ta przeżyła wieki świetności i noc poniżenia, z obfitości swego Niepokalanego Serca darzy naród polski bogactwem łask, których jest władną szafarką i niech Polskę na drogach do Królestwa Bożego otacza tą wszechmocą, która z przywileju Stwórcy spoczywa dziś w jej macierzystych rękach. Amen.


Druk: August kard. Hlond, Na straży sumienia Narodu.
Wybór pism i przemówień z przedmową prof. dr. Oskara Haleckiego,
red. A. Słomka, Warszawa 1999,
 s. 276 nn;
także: Dzieła, s. 797-802. 

odsłon: 5776 aktualizowano: 2012-03-13 17:26 Do góry