Dorota Seweryn

Zna rodzinny dom ks. Pawła...


 

Nazywam się Dorota Seweryn. Pochodzę z Tychów, z parafii św. Marii Magdaleny. Mój tato był kościelnym w Tychach, w parafii św. Marii Magdaleny. Ale konkretnie to urodziłam się w samych Paprocanach, tam gdzie urodził się ks. Paweł Kontny. Bo Paprocany należały w Tychach do parafii św. Marii Magdaleny. One później miały kościół, ale ten kościół nie był parafią. To była tylko taka filia. A wszystko odbywało się w parafii św. Marii Magdaleny - chrzty, pierwsze komunie święte, śluby, pogrzeby.
Moi rodzice, a zwłaszcza mama, byli przyjaciółmi siostry ks. Kontnego.

- Jak miała na imię ta siostra?

Antonina.

- Co pamieta Pani z odwiedzin rodziny Kontnych?

Bardzo lubiłam ich dom. Często tam zaglądałam. Bo w tym domu panowała taka bardzo, bardzo ciepła, bardzo miła atmosfera. Ponieważ myśmy się przeprowadzili z Paprocan do Tychów. Mieszkaliśmy przy samym kościele św. Marii Magdaleny, od kiedy tata otrzymał tam posadę, jako kościelny. Biegałam do Paprocan, pieszo. Ponieważ ten dom był takim domem przyjaznym, ciepłym. Było tam zawsze miło w tym domu, zawsze gościnnie.
Sam domek był sam z siebie taki przytulny, bo był to mały domeczek z małymi drzwiami, małymi okienkami. I chyba nawet strzechą kryty. Tak mi się wydaje, że to słoma na tym domku jeszcze była. 
Dlatego, to wszystko tworzyło takie ciepło samo z siebie już, a po za tym też mama ks. Kontnego była bardzo serdeczna. No i siostra Antonina. Antonia żeśmy mówili. Idziemy do Antoni albo do Kubiny. Tak się zastanawiałam dlaczego do Kubiny? Taki wniosek tylko wyciągam, bo dokładnie tego nie wiem - otóż mógł tato ks. Pawła mieć na imię Jakub, a jak Jakub to się mówiło Kuba. Jeśli tato był Kuba, to idą do Kuby, do Kubiny też. Mówiło się na nią Kubina, bo była żoną Kuby.

- Czy rodziców ks. Pawła Pani spotkała w swoim życiu?

Tylko mamę. Tatę nie. Tata musiał wcześniej umrzeć, bo go nie spotkałam.
Kiedy przychodziłam do tego domu, to od czasu do czasu, w okolicach Bożego Narodzenia, czy w innym takim czasie feryjnym, czy wakacyjnym, to spotykałam tam przyjaciół, a właściwie jednego, konkretnego przyjaciela ks. Dudka Alojzego. On tę rodzinę też często odwiedzał. Ponieważ też pochodził z Tychów. I często odwiedzał tę rodzinę, tak z sympatii dla kolegi ks. Pawła. Po jego śmierci zaglądał tam często.
W każdym razie do tej pory w moim sercu jest to takie miłe wspomnienie odwiedzania tego domu. Jego siostra też do nas przyjeżdżała, jako do koleżanki do mamy mojej, do Tychów. Przyjeżdżała często na rowerze. Do Paprocan chodziłam tylko jako dziecko, bo potem z Tychów bardzo szybko się wyprowadziłam. I już od 1957 roku nie mieszkam w Tychach i potem już nie miałam kontaktu z tą rodziną. I stąd mam mało wiadomości, jeżeli chodzi o samego ks. Pawła.

- A czy może coś siostra ks. Pawła mówiła o samej śmierci, o samym tym fakcie?

Właśnie, że nie.

- Czy było to może przemilczane?

Myślę, że to było wtedy przemilczane, a zwłaszcza nie mówiono o tym dzieciom.

- Jak Pani myśli dlaczego o tym nie mówiono - czy dlatego, że dziecko jest małe, czy bano się mówić w tamtym czasie?

Trudno mi dziś powiedzieć, jakie mogłyby być przyczyny, że nigdy nie wspominano o tej śmierci ks. Pawła. Ale bać się to nie było powodów, tak mi się wydaje. Bo przecież jeżeli zginął z rąk ruskich, to dlaczego w domu o tym nie można byłoby powiedzieć? Może to były powody też takie, że wobec dzieci tego nie mówiono. On zginął w obronie kobiety, w obronie jej czystości, bo obronił kobietę przed gwałtem - może dlatego przy dzieciach tego nie mówiono. Nie wiem!

- Od kogo Pani dowiedziała się, że z tego powodu zginął ten ksiądz?

Chyba od moich rodziców.
Bardzo zainteresowana jestem jego osobą. W sercu pragnęłam tego, aby rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny, bo uważam, że to jest męczennik w obronie wiary, ze względu na to, żeby Bożego przykazania nie przestępować, w obronie czystości, w obronie tej dziewczyny. Zawsze więc uważałam, że to jest męczennik. I przez wiele lat tak to w sercu nosiłam, czy ktoś tym kiedyś się zainteresuje!? Czy ktoś kiedyś podejmie jakieś starania w tym kierunku, aby proces się rozpoczął.
Kiedyś spotkałam księdza, też tyszanina, dużo młodszego, chrystusowca, ks. Bernarda Kołodzieja. Był on częstym naszym gościem i przyjacielem, i wychowankiem mojego brata Joachima. Parę lat temu, kiedy spotkałam go w Tychach na Wszystkich Świętych, wspominałam mu o ks. Pawle i on mówił, że bardzo poważnie się o tym rozmawia
w zgromadzeniu, i że o tym myślą, i że on też uważa, że czas byłby się tym bardziej zainteresować. No i wtedy bardzo się z tego ucieszyłam, że ktoś też już o tym myśli. I trochę się uspokoiłam, bo jak już się o tym myśli, to sprawa się posunie do przodu.
Jeszcze nie byłam na grobie ks. Pawła, a planowałam to już wiele razy. I wiele o tym myślałam. I takie pragnienie miałam, znaleźć się na jego grobie. Kiedyś namawiałam mojego brata, ale wtedy akurat nie mógł pojechać. Ale myślę, że jeżeli Pan Bóg pozwoli mi jeszcze żyć, to na jego grobie na pewno się znajdę, bo to leży mi i na sercu, i zależy mi na tym. Chcę pomodlić się u jego grobu, bo jestem pewna, że jest po prostu w niebie, że Pan Bóg przyjął ofiarę jego życia dla bliźniego, w obronie kobiety.

- Przepraszam, że wrócę do początku, ale czy mogłaby Pani w kilku zdanie powiedzieć o mamie ks. Pawła, bo przecież mama go wychowywała i mógł wynieść z domu rodzinnego jakieś istotne cechy.

Przykro mi, ale bardzo mało pamiętam o niej, bo tak jak mówiłam miałam te 9, czy 10 lat kiedy tam chodziłam. I to już znowu tyle lat upłynęło. Wiem tylko, że zawsze, jak przychodziłam, to ona była cicha, wyciszona. Nie zabierała głosu, tylko zawsze się cieszyła, że przyszłam do nich, że ich odwiedziłam.

- A może było to załamanie, smutek?

Nie! Ona była cichą, skromną kobietą. Czyli tak jak to potrafią mamy, które są pełne takiej wewnętrznej, autentycznej pokory. One za dużo nie mówią. One pokazują swoją radość, zadowolenie z czyichś odwiedzin, i to widać na twarzy, a tak starają się za wiele nie mówić.
No, niestety nie pamiętam więcej szczegółów. Lepiej znałam siostrę ks. Pawła. Ona była z kolei bardzo żywa. Siostra raczej lubiła mówić, opowiadała dużo. Zawsze miała z mamą różne tematy do opowiadania. I mogę powiedzieć tylko tyle, że mnie bardzo lubiła, że zawsze się cieszyła, rozradowała, gdy się spotkaliśmy. Zawsze jeżeli coś tam było w domu, czym można było poczęstować, to od razu poczęstowała. No, a jak do domu naszego przychodziła to zawsze była pełna takiej radości. Nigdy nie widziałam jej smutną. Zawsze pełna pogody ducha, radości.
Braci niestety nie znałam, ani jednego, ani drugiego, no ani trzeciego, samego księdza też nie poznałam. Ale rozmawiałam z moją kuzynką, która też jest z Paprocan, mieszka w Tychach. I ona pamięta, że po śmierci ks. Pawła była msza święta w kościele w Paprocanach. Pogrzeb był w Lędzinach. Było pełno ludzi i było to wzruszające, jak wszyscy płakali w tym kościele.

odsłon: 7023 aktualizowano: 2011-12-30 18:58 Do góry