Ośrodek Postulatorski Chrystusowców
Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy

Czcigodny Sługa Boży ks. Ignacy Posadzy

(1898-1984)
Współzałożyciel
i długoletni Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego;
Założyciel Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla; pisarz; podróżnik

PK

Na Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny do Kartaginy. List z drogi.

Na morzu, dnia 5 maja 1930.
W dniu 25 kwietnia zebrali się pielgrzymi nasi w Katowicach. Zebrało ich się około 140 z wszystkich zakątków Polski. W imię Boże wybierali się w drogę daleką - za siódma rzekę, za górę dziesiąty. Jechali, aby w imieniu Polski hołd złożyć Jezusowi eucharystycznemu na międzynarodowym kongresie na afrykańskich wybrzeżach.

Pojechałem za nimi, trzy dni później. Na dworcu poznańskim ruch i ścisk. Targi poznańskie przyciągają przybyszów. Ostatnie pożegnanie i pociąg rusza w rozsłonecznioną dal. Otwieramy okna szeroko. Chcemy się nacieszyć, nasycić na zapas Poznaniem i Polską. Mijamy ostatnią stację polską - Zebrzydowice. Krótka rewizja paszportów i pociąg mknie dalej przez bratnią Czechosłowację.

Wjeżdżamy nad ranem na ziemię austriacką. Za chwilę suniemy powoli po długim moście na Dunaju. Żółte i mętne jego wody uderzają z wściekłością o potężne filary. Wreszcie pociąg staje, sapiąc i prychając, jakby ze zmęczenia. To Wiedeń, naddunajska stolica nieszczęśliwej Austrii. Rozglądam się nieco. Wszędzie porządek wzorowy. Urzędnicy niesłychanie grzeczni. [s. 303] Objaśniają i dają wskazówki. Ogromnie dużo budują. W ciągu ostatnich 8 lat powstało 60 tysięcy nowych mieszkań.

Za Wiedniem roztacza się przecudny krajobraz. Migają nam przed oczami malownicze wioski, miasteczka, rycerskie grody, przyczepione do wzgórz niby gniazda jaskółcze. Ruiny na zrębach skalnych, opowiadają swoje dzieje.

Jedziemy ciągle naprzód przez Styrję, nad rzeką Murą. Pszenicy i kukurydzy tu wiele. Na wzgórzach bogate winnice. Wjeżdżamy w góry Semmeringu. Nasz ekspres wije się jako wąż po tysiącznych zakrętach. Pędzi z łoskotem po mostach dudniących, zawieszonych nad przepaścią. Wpada do tuneli wilgotnych i ciemnych. Nic go nie zatrzymuje. W niepohamowanym pędzie przebiega Karyntię, ziemię nad górną Drawą.

Nad wieczorem stajemy już na włoskiej ziemi w Tarvisio. Inny tu już świat. Na dworcu pełno faszystów w czarnych koszulach. Przystojni żandarmi w mundurach napoleońskich pilnują porządku.

Evviva Polonia! woła jeden z nich, oddając mi paszport.
Evviva Italia! trzeba było mu się odwzajemnić.

Kupiliśmy sobie pomarańczy za kilkadziesiąt groszy i w dalszą drogę.

Jesteśmy w Alpach. Złowrogo spozierają na nas szczyty ogromy, pokryte wieczystym śniegiem. Każdy z nas stoi przy oknie i wchłania w siebie ten obraz pełen majestatu i grozy. Mimo woli cisną się na usta wiersze Krasińskiego:

Czy pamiętasz nad Alp śniegiem
Rozwieszone Włoch błękity,
Nad jeziora włoskim brzegiem,
Czy pamiętasz Alp granity?

Zbliżamy się do morza. Zdala widać wielką łunę już w samym morzu. To Wenecja, przecudna królowa mórz. Miasto jak z bajki, zbudowane na palach. Sześć godzin zaledwie odpoczywam w hotelu. Rano po Mszy św. Wsiadam do ekspresu Wenecja - Rzym. Nie zatrzymuję się nigdzie. Nęci mnie bazylika św. Antoniego w Padwie, zaprasza św. Katarzyna w Bolonii. Odmawiam jeno do nich pacierze, a drogi nie przerywam.

Krajobraz już odmienny od naszego. Zboża prawie, że nic widać. Winnice same i pola pełne owocowych drzew. Miasteczka i wioski, zbudowane z kamienia, spoglądają na nas z wysokich gór. Budowano je wysoko z obawy przed malarią i wrogiem.

O ile spotykamy pólka pszenicy, to już wszystko wykłoszone. Pędzimy przecież z wiosną w zawody. Przedwczoraj po polskich nizinach żyto ledwie odstawało od ziemi. Wczoraj w Austrii już kwitły bzy. Dziś w dolinie nadpadańskiej zanosi się już na żniwa, choć to kwiecień jeszcze.

Pod wieczór zbliżamy się do miasta wiecznego. Na pierwsze wita nas niby olbrzymią dłonią kopuła bazyliki Piotrowej, królująca nad morzem kościołów, pałaców i domów. Dziwnie się robi jakoś na sercu. Wreszcie ekspres wpada z impetem do ogromnej hali dworcowej. Na tablicy napis: Roma.

Pędzę do naszych, wszyscy zdrowi w nastroju świątecznym. Są zadowoleni. Bo też kierownictwo pielgrzymki spoczywa w sprężystych rękach tak wytrawnego organizatora, jakim jest sympatyczny X. Dr. Janicki. P. Kliks zaś z „Francopolu”, polskiego biura podróży, postarał się naszym pielgrzymom o takie wygody, o jakich nam zwykłym śmiertelnikom ani marzyć nie wolno. Zasmucili się jednak wszyscy, skorom im oznajmił, że X. Infułat Kłos nie przyjedzie. Do ostatniej jeszcze chwili żywili nadzieję, że lada godzinę ujrzą stalowego ptaka, a w jego kadłubie ulubionego redaktora - Jubilata.

- A więc nie będzie tych ciekawych opisów z kongresu! - wzdychali sobie z cicha.

I od tego czasu z niechęcią spoglądali na mnie, jako że im zamiast złota, miedź zwyczajną dano.

Polscy biskupi, pielgrzymi, są już również w Rzymie. Są więc: J. Em. X. Kardynał -Prymas, X. biskup Okoniewski z Pelplina, X. biskup Radoński z Włocławka, X. biskup Łukomski z Łomży, biskup podlaski Przeździecki i biskup sandomierski Kubicki.

Ledwośmy trochę odpoczęli, a już trzeba było rozpocząć jubileuszowy pochód pokutny. Otwierały się przed nami podwoje bazyliki św. Piotra, św. Jana na Lateranie, Matki Boskiej Większej. Szliśmy w karnych szeregach, z pokutą i żalem na ustach. Przed nami niesiono czarny krzyż. Szliśmy w skupieniu poważnym: To też budowali się Rzymianie polską pielgrzymką.

- De que nazione este? - a jakiej wy narodowości? - pytali zaciekawieni.
- Siamo Pollacchi - jesteśmy Polakami - odpowiadaliśmy z dumą.

Kolejno, zwiedzaliśmy następnie wszystkie pamiątki tak drogie sercu chrześcijańskiemu. Chadzaliśmy po kościołach, kaplicach, ruinach i pomnikach minionej świetności. Nawet do katakumb wstępowała nasza noga, kędy chowano zamęczonych rycerzy Kościoła.

W piątek 2 maja przyjął nas Ojciec św. na posłuchaniu. Prowadzą nas przez rozliczne sale do sali konsystorskiej. Ustawiamy się w szeregach w oczekiwaniu dostojnej chwili. Nagle rozlega się szmer: idzie, idzie. Oczy wszystkich zwracają się ku bramie, by wchłonąć pierwsze wrażenie.

Zamigotały hełmy i halabardy gwardzistów, zapłonęły fiolety prałatów i kapelanów. Za świtą całą wszedł Pius XI. Wszedł sprężystym i elastycznym krokiem - w bielusieńką ubrany sutannę. Zerwała się burza okrzyków: Ojciec św. niech żyje! Poczym padliśmy na kolana. On zaś przystępował do każdego z nas, rozmawiał i podawał pierścień rybaka do pocałowania.

A potem na złocistym zasiadł tronie. Otaczamy go półkolem. Dziwna słodycz bije z jego twarzy. Zaczyna mówić. Mówi o Polsce jako tym kraju przez siebie ukochanym. Cieszy się, że jedziemy na kongres kartagiński. Nawołuje, byśmy wiernie trwali przy Jezusie eucharystycznym i przy Zastępcy tegoż Chrystusa na ziemi.

Ks. Kardynał - Prymas tłumaczy przemówienie na język polski. I znowu klękamy potem na błogosławieństwo papieskie. Na zakończenie tej wielkiej chwili śpiewamy „Boże, coś Polskę”.

I płynie potężny hymn nasz ku górze, odbija się o złote belkowanie. Napełnia swoim żarem i potęgą przyległe sale i komnaty. Wylatuje przez okno i do niebios samych leci przed Boga tron. Ojciec św. stoi zadumany. Myśli o Polsce i z modlitwą naszą się łączy. Potem wychodzi: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” - rzuca nam na pożegnanie. Gromkim okrzykom już nie było końca.

Nazajutrz, w dniu święta narodowego, odbyło się uroczyste nabożeństwo, celebrowane przez ks. kardynała Prymasa i ks. biskupa Okoniewskiego. Znowu [s. 304] ten serdeczny i dziwny jakiś nastrój. Tu i ówdzie słychać szlochy, wszędy modły na Polski cześć. 6 maja unosi nas pociąg hen na południe do Neapolu. Tu już oczekuje nas okręt, który ma nas przewieźć do słonecznych brzegów afrykańskich. Wchodzimy przez wąski pomost, łączący brzeg kamienny z pokładem „Solunto”. Za chwilę maszyny wydają jęk przeciągły. Dym czarny i gęsty wali ogromnym kominem. Brzmią ostre sygnały syreny i rozluźniają się liny. Zwolna, majestatycznie „Solunto” opuszcza zatokę neapolitańską. Wypływamy na pełne morze. Oby nas w opiece miała Częstochowska Pani!

Kartagina, dnia 10 maja 1930.

Dwa dni już bawimy w najświętszym miejscu egzotycznej Afryki. W drodze do Kartaginy zatrzymaliśmy się w stolicy Sycylii - Palermo. W porcie oczekiwali nas wychowankowie szkół salezjańskich z orkiestrą. Chcieli powitać X. Kardynała - Prymasa - no, i nas pielgrzymów z daleka.

W takt muzyki kroczyliśmy do katedry. Wiwatowali nam rozentuzjazmowani Włosi bez końca. Na odjeździe stawili się nasi orkiestrańci znowu w pełnym szyku. „Solunto” już dawno odbił od brzegów, a oni ciągle grali i grali, a powiewając chusteczkami wołali: „Niech żyje X. Kardynał, niech żyją Polacy!”. Na drugi dzień rano oglądamy już brzegi „czarnej części świata”. Z dala wita nas Kartagina bielą swych budowli i katedra wspaniała na górze Byrsa. Niema tu jednak przystani. Wpływamy więc do portu La Goulette, przy którym rozłożyła się stolica Tunisu.

Dotąd też przybył przed chwilą kardynał-legat abp Lepicier. Przed pawilonem portowym czekali dygnitarze duchowni i świeccy z ministrem rezydentem na czele. Zahuczały syreny, gwardia strzelców kolonialnych sprezentowała broń. Wśród okrzyków rozradowanych tłumów, wśród bicia dzwonów i wystrzałów armatnich wysłannik Ojca św. zstępował na ląd afrykański.

Po złożeniu wizyty wielkorządcy Tunisu, Jego Wysokości Beyowi, dostojny orszak ruszył ku katedrze. Witały go po drodze nieprzeliczone tłumy, nie tylko katolików, ale i Arabów, Berberów, Kabylów. Witały go z błyskiem radości na twarzy. Zapłonęły tysiące lamp elektrycznych, załopotały sztandary francuskie, papieskie - ba nawet sztandary Tunisu z białym półksiężycem w czerwonym polu.

Otwarcie kongresu odbyło się przed katedrą. Wszystkie ulice idące w tę stronę zapchane. Megafony niosą w dal uroczyste „Veni Creator”, słowa buli papieskiej wydanej na otwarcie kongresu. Wyraźnie dochodzi nas głos legata:

- By uczcić jak najgodniej Najświętszą Eucharystię, zbieramy się tutaj, kardynałowie, biskupi, kapłani i wierni z wszystkich części świata.

Poczem błogosławieństwo dla uczestników kongresu i wszyscy rozchodzą się do swych kwater. Duża część pielgrzymów mieszka na okrętach, którymi przyjechali. I my mamy kwatery na naszym „Solunto”. Obok nas zarzuciły kotwice okręty najrozmaitszych narodowości. Są tam nawet i pielgrzymi z dalekiej Australii. Przewodzi im 82-letni O. Kelly, arcybiskup z Sydney, gospodarz ostatniego kongresu. Inni znowu jak n p. księża francuscy mieszkają w namiotach. W takim mieście namiotów niedaleko bazyliki św. Cypriana, mieszka ich około 2000.

Wczoraj rano odprawiło się nabożeństwo dla dzieci krucjaty eucharystycznej w stadionie „Belvedere”. Celebrował X. Kardynał-Prymas. Na kształcie krzyża ustawione są tysiączne szeregi małych rycerzy eucharystycznych. Dziwne jakieś mają stroje. Wszystkie w bielusieńkich szatach skrojonych na modłę zbroić średniowiecznych. Na ich główkach bieleją zawoje. Z przodu i z tyłu na białych pancerzykach wyszyte mają czerwone krzyże. Śpiewają. Jest to ich hymn bojowy, ułożony na ten właśnie dzień. Płynie on wpierw lekko rozkołysany a potem coraz żywiołowszy, pod sam tron Jezusa Eucharystycznego w środku stadionu.

Białe rycerzyki idą teraz przed ołtarz, aby posilić się chlebem anielskim. Idą chłopczyki czarnowłose o energicznych ruchach, dziewczątka z rozjaśnioną twarzyczka. Widzę nawet maleństwa pięcio, sześcioletnie w takim samym mundurku, co idą przyjąć Chrystusa po raz pierwszy do serduszka swego. Wzruszenie ogarnia obecnych. Zda się nam, że to aniołki Pańskie, co z nieba zstąpiły na ziemię. Serca biją radośnie. Otucha napełnia nas wszystkich. Toć te dzieci lepsze zwiastują jutro. A wespół z nami raduje się niejako przyroda. Szeleszczą szerokie wachlarze palm, rozkwitają pod gorącym turkusem niebios magnolie, pachną jaśminy i spe-kwiaty. Ponad wszystkim krążą eskadry francuskich samolotów. Popołudniu odbyła się uroczysta procesja tych samych dzieci w zawaliskach dawniejszego amfiteatru w Kartaginie. Miejsce to patrzało kiedyś na śmierć męczeńską tysięcy chrześcijan. Był to olbrzymi cyrk o pięciu piętrach.

Na arenie można jeszcze rozpoznać podziemne więzienia, z których jedne służyły za klatki dla dzikich zwierząt, a drugie dla ich ofiar. Jedną z kaźni przerobił kardynał Lavigerie na kaplicę. Nad nią wystawił wielki krzyż. Poświęcił ją św. Perpetui i Felicycie, dwom najsławniejszym męczennicom kartagińskim. Około godziny trzeciej zaczynają napływać prałaci, biskupi, kardynałowie. Zebrane tłumy sprawiają im gorące owacje. Orkiestry grają hymny powitalne. Potem wchodzą dzieci w karnych szeregach. W tych samych wchodzą mundurkach, jeno w rękach trzymają gałązki palm. Śpiewają pieśń małych rycerzy. „Jesteśmy rycerze Chrystusa!” Okalają arenę, potem defilują przed trybuną legata. Równocześnie powiewają palmami.

Następnie O. Parra wygłasza porywające przemówienie. Wskazuje na świętość tych miejsc. „Uweźmijcie stąd garść ziemi i ściśnijcie ja, a tryśnie z niej krwawy zdrój”, - woła natchniony mówca. Te miejsca zbryzgane krwią, rozbrzmiewające wołaniem: „Chrześcijan lwom na pożarcie” - jakoby oniemiały ze zdziwienia. Po raz pierwszy, widzą zwycięskich rycerzy Chrystusa. Patrzą, na was, co Kościół święty macie wieść w słoneczne jutro. Kardynał legat udziela błogosławieństwa. Na: arenę wnoszą Najświętszy Sakrament. Z tysięcy piersi młodych wyrywa się pieśń „O salutaris Hostia”. Na zakończenie krótkie jeszcze modlitwy. Potem zakonnicy, skauci, opiekunowie, oddają małych rycerzy eucharystycznych w ręce uradowanych matek.

X. Posadzy [s. 305]


Druk: „Przewodnik Katolicki” 21(1930), s. 303-305.

Drukuj cofnij odsłon: 4611 aktualizowano: 2012-02-03 11:49 Do góry

projektowanie stron www szczecin, design, strony dla parafii

OŚRODEK POSTULATORSKI TOWARZYSTWA CHRYSTUSOWEGO

ul. Panny Marii 4, 60-962 Poznań, tel. (61) 64 72 100, 2024 © Wszelkie Prawa Zastrzeżone